czwartek, 24 lutego 2011

Wiosenne porządki

Kto powiedział, że sprzątanie ma być nudne...? Fakt - może być frustrujące, jeśli chodzi się za każdym i zbiera graty. Trzeba więc zaangażować domowników do wspólnej pracy lub umilić sobie ten czas.
Mąż - jako ewidentne dwie lewe ręce w tej kwestii - kupił mi nowe płyty z muzyką - to w ramach umilenia czasu:-)
Ja - no cóż..., ktoś to musi robić. Oswajam więc przedmioty...



Nie mogłam się oprzeć tym kompletom.

"Żywe" kolory w sam raz na wiosnę. Zdjęcie ze strony Ikei, ponieważ zapomniałam obfocić zakupów w "stanie nienaruszonym".
Poszły w ruch: primer, farby, serwetki (3 rodzaje), lakier, dobra muzyczka (ta od męża naturalnie) i oto efekt:


Ta zieleń szczoty jest tak soczysta, że nie mogłam się oprzeć i dałam serwetkę w tej samej kolorystyce z białymi groszkami. Oczywiście oklejając obłe powierzchnie musiałam czasami liczyć do 10, żeby z braku cierpliwości nie zakończyć roboty. Miało być wiosennie, więc tulipany załatwiły sprawę. Było jeszcze tak trochę pusto więc z innej serwetki dodałam stempelek (był tylko w połowie więc domalowałam resztę). Poprzecierałam kilka kolorów farb w jasnych tonacjach, żeby wszystko się wtopiło. Kilka warstw lakieru na wierzch i można sprzątać:-)




Hmmm... kupiłam jeszcze komplecik w soczystych niebieskich barwach - mam ochotę na hortensje...:-) Póki co czeka...


piątek, 18 lutego 2011

Kameliowa Dama z Różą

Kto by pomyślał - dostałam dzisiaj "Walentynkę"! Mężusia nie było w domciu od początku tygodnia i dzisiaj powrócił wraz z kwieciem...


Chcąc się trochę odwzajemnić, podarowałam mu jeszcze świeżo lakierowaną butelczynę na naleweczkę:-)
Choć tak patrząc z boku, motyw i wykończenie - raczej dla płci pięknej:-)
Mój wyrozumiały mąż przemilczał ten fakt, w końcu ważne co będzie w środku...:-)
Zanim przejdę do buteleczki - kilka słów wstępu.
Podobnie jak Asia z Green Canoe jestem fanką WSG - czyli Wykorzystaj Stare Graty (na marginesie życzę Ci zdrówka Asiu i wracaj do nas). Lubię nadawać przedmiotom drugie życie, przerabiać je, odnawiać...
Zostałam "Domowym Śmieciuchem", zbieram wszystko co może się przydać. Ostatnio mój syncio wrócił z przedszkola z prezentem świątecznym. Rozpakował podarunek i podchodzi do mnie z rozwiązaną atłasową wstążką - "Mamuś cy to moze Ci się psyda do cegoś"? I w taki właśnie sposób moja Kolekcja Przydasi ciągle się powiększa:-)
Mam pokaźną rodzinkę butelek - ciekawych kształtem, fakturą, pojemnością. Poniższa butelka to jedna z nich. Postanowiłam na niej wypróbować mój pierwszy decoupage 3D. Kupiłam więc pastę, wykorzystałam serwetkę z damą kameliową i do dzieła.


Nie miałam czasu na warsztaty w tej technice ani na szukanie instrukcji w necie więc efekt nie jest zadowalający. Okazało się, że pastę powinnam trochę podmalować bo jej biel przebija przez przyklejoną na nią serwetkę. Podmalowałam "medalion" złotą farbą, wykorzystałam materiałową broszkę i koronkę do przyozdobienia butelki.
Wyglądała trochę jak sierotka:-) więc dorobiłam do niej serducho. Z kartona z przydasiami wyjęłam korkową podkładkę, wycięłam kształt serca i poszło... Tym razem już podmalowałam pastę w szarościach:-)



Przyozdobiłam zawieszkę tą samą koronką, którą użyłam do przymocowania "dekoracji" na butelce. Dalej wyglądało na "niewykończone". Wyciągnęłam więc biały sznurek, pomalowałam go złotą farbą (tą samą, którą użyłam przy podmalowaniu medalionu) i przykleiłam na obwodzie serca. Z tego samego pomalowanego sznurka wykonałam zawieszkę. Dalej czegoś mu brakowało. Nie chciałam "przegiąć" z kolejnymi motywami więc zdecydowałam się na delikatne spękania wypełnione złotą porporiną. Medalion celowo jest trochę "nieregularny" - nie lubię takich wymuskanych prac...:-)



 Zarówno butelka jak i serducho mają swoje "drugie" strony:


A całość prezentuje się tak, choć zdjęcia dość ciemne:-(

czwartek, 17 lutego 2011

Kolejna "zarażona"...

Po mroźnym i wietrznym dniu przyjemnie jest się rozgrzać kieliszeczkiem domowej naleweczki...
W tym roku jeszcze nie jest mi to pisane, bo moje najmłodsze dziecię wysysa ze mnie resztki witamin. Pozostaje mi więc zielona herbatka:-)
Ale dzielnie przygotowuję się na przyszły sezon. Póki co na decoupagowy warsztat poszły butelki - a to za sprawą mojej szwagierki i teściowej. Złapały bakcyla na "wyklejanki" dołączając tym samym do grona zarażonych pasją decoupagu.
Jakiś czas temu zagruntowałam kilka butelek i tak sobie stały i czekały na lepsze czasy. No i się doczekały...:-) Materiał tani i wdzięczny, w sam raz na pierwsze kroki w deku.
Pierwsza padła ofiarą szwagierka - zrobiła piękną butelkę ale niestety nie zdążyłam jej "obfocić". Dumna właścicielka wywiozła ją czym prędzej na Mazury.
Teraz odwiedziła mnie teściówka - kolejna butelka doczekała się drugiego życia.
Oto efekt jej pierwszej pracy:



Wreszcie mam kompana! Oczywiście też wydłubałam butelkę ale moja jeszcze "się kończy"...:-)
Udało nam się nawet teścia zaangażować! Dzisiaj zagruntował mi kilka przedmiotów, którym planuję zmienić wygląd:-) Ciekawe tylko czy na lepsze...:-)
Wiecie co w tym wszystkim jest najprzyjemniejsze?
- wspólna praca, pogaduchy, wzajemne motywowanie się, dzielenie się wiedzą i doświadczeniem... można by tak jeszcze długo.
Nie jest ważny efekt takiej pracy. Jednemu będzie się podobało, innemu nie - "O upodobania i kolory nie należy się spierać":-)
Mi największą radość sprawiły te iskierki w oczach szwagierki i teściówki, w których zrodziła się pasja tworzenia:-)

poniedziałek, 14 lutego 2011

Miłość i wianki

Jakiś czas temu zobaczyłam w IKEI słomiane wianki. I choć bardzo mi się spodobały, wyszłam bez nich.
I bardzo dobrze, bo podczas kolejnej wizyty okazało się, że zostały przecenione. Z uśmiechem na ustach zgarnęłam je do torby:-) i ruszyłam do domu.
Od razu wiedziałam, gdzie będzie ich miejsce. Czegoś im tylko brakowało...
Uszyłam więc serduszka...
Najpierw dwa...


 a później jeszcze trzy i tak powstała "miłosna kolekcja"...




wystarczyło je tylko zawiesić na wiankach...


i dorobić "wieszak" z kokardą...:-)




Wianki dokładnie wpisują się w moje klimaty ale nie dorównują cudom tworzonym przez Kasię!
To ona zainspirowała mnie do stworzenia własnego wianuszka - z gałązek brzozowych.
Nie było łatwo ale pierwsze koty za płoty...


Owinęłam łączenia rafią i zawiesiłam nad kominkiem


I tak trochę "niechcący" zrobiło się sercowo-walentynkowo. Szczerze mówiąc jest mi całkowicie obojętne to święto. Ważne, że miłość panuje w moim domu i noszę ją codziennie w sercu.

niedziela, 13 lutego 2011

House of flowers...


Ogrodniczka ze mnie raczej mierna... Zapominam o podlewaniu kwiatków i nawet liczne karteczki-przypominajki nie pomogą. Tak mam i już:-)
Ale jak widzę piękne doniczki nie mogę się im oprzeć. Tak jak tej powyżej z napisem "House of flowers"



Na szczęście hiacynty nie są zbyt wymagające a ich żywot też nie jest długi - tego akurat żałuję...


Jeszcze czekam na ich rozkwit ale zapach w pobliżu już się unosi...



A ten kwiatek o mały włos nie został pomylony przez naszego zacnego Gościa ze szczypiorkiem i nie wylądował na telerzu...:-)



Ostatnio słoneczko nas trochę rozpieszczało. Niestety dzisiaj dowaliło śniegu i chwycił mróz...
A moje bzy puściły już pąki...


wtorek, 8 lutego 2011

Uczta z dorsza

Lubicie gotować? Ja bardzo - pod warunkiem, że nie muszę tego robić codziennie:-)
A muszę...:-) Ale jak się usłyszy od syncia "wies mamuń, jestem dumny z ciebie, ze takie pysne jedzenie gotujes", to mogę być GARKUCHNIĄ!!!
Chętnie testuję nowe przepisy. Preferuję kuchnię lekkostrawną choć tartą z boczkiem lub polędwiczkami w sosie śmietanowo-pieprzowym też nie pogardzę. Ale o tym może innym razem. Dziś  DORSZ  W  ROLI  GŁÓWNEJ.




Czasami najprostsze potrawy smakują najlepiej. Przekonałam się o tym dwa lata temu podczas urlopu nad  Bałtykiem.
Męskie grono naszego camping team'u wybrało się na połowy dorsza. Płeć piękna towarzystwa pozostała na campingu, spełniając się w roli Matek Polek - odbiłyśmy to sobie później na windsurfing'u:-)
Po całodniowych połowach, wrócili nasi Panowie. Szalejący na falach kuter okropnie ich sponiewierał..:-) Przybrali wprawdzie kolor skóry blado-żółto-zielony ale za to taszczyli duuużą ilość pysznej rybki.
I właśnie na kutrze, mimo choroby morskiej, udało im się zapamiętać pierwszorzędny przepis na dorsza!

Mianowicie:
Filety z dorsza przyprawiamy vegetą/warzywkiem lub innym odpowiednikiem.
Tak przygotowaną rybkę należy obtoczyć w mące i usmażyć na oleju.
Podpowiedź urlopowa - rybę, przyprawę i mąkę można włożyć do worka, zamknąć go szczelnie i delikatnie miąchać aż produkty sypkie przykleją się do filetów (mniej garów do zmywania).
Na pozostałym po smażeniu ryby oleju - zeszklić duuużą ilość cebulki pokrojonej w piórka.
Na talerzu ułożyć podsmażoną rybę, na nią zeszkloną cebulę i bardzo ważne posiekany koper!



Smakuje rewelacyjnie!!!
Testowałam wersje: mrożona ryba, mrożony koper - sprawdza się.
Co więcej - tak przygotowane danie następnego dnia smakuje jeszcze lepiej. Gdy odwiedzają nas goście często przygotowuję wszystko dzień wcześniej. Układam warstwami w naczyniu żaroodpornym i przed podaniem podgrzewam w piekarniku. Rybka przechodzi sokiem i smakiem cebulki i koperku.
Uczta dla podniebienia...



Zdjęcia "PRZED" zdążyłam zrobić. Zdjęć "PO", tzn. gotowej potrawy - niestety NIE.
Rybka zniknęła zanim wzięłam aparat do ręki...:-)

SMACZNEGO!!!