Kochamy Mazury... Klimat, krajobrazy, lasy, woda...- to i dużo, dużo więcej powoduje, że chętnie jeździmy tam, gdy tylko czas pozwala.
I nigdy nie wracamy z pustymi rękami...:-) Głównie dzięki najbliższej rodzince:-) Ostatnio przywieźliśmy zapasy w postaci warzyw i owoców wyhodowane bez nawozów... mniaaam... Te dwie dynie, ważące 15 i 20 kg to część naszego bagażu:-)
Przygotowując ogród do zimy ścięłam jeżówki i rudbekie, resztki lawendy, trochę wrzosów. Z mazurskich spacerów przywiozłam jarzębinę i śnieguliczkę. Po co? .... A do wianków... Tulka, tak mnie nimi "zaraziła", że wpadłam po uszy:-) Polecam każdemu, bo nie dość, że zdobią otoczenie, to jeszcze dają dużo satysfakcji z wykonania! I mimo wielu niedociągnięć - mi się podobają!:-)
Ten jest z jarzębiny, dziurawca i "czegoś" zimozielonego:-) ... i zawisł na drzwiach wejściowych...
Nie mogłam się oprzeć kuleczkom śnieguliczki. Powstały więc dwa małe wianuszki z koronką. Niestety kuleczki w cieple brązowieją i "się marszczą":-( No cóż gdy już całkowicie stracą swój urok, będę miała bazy do wianków z odzysku:-)
I na przekór złotym jesiennym akcentom, pozdrawiam Was zielenią z naszego ogrodu...:-)
poniedziałek, 24 października 2011
piątek, 14 października 2011
Pokój Wiktorii - odsłona II
Przede wszystkim bardzo Wam dziękuję za wszelkie sugestie kolorystyczne!!!
Początkowo planowałam lekko waniliowy kolor na ścianie ale jak pomalowałam próbkę, zrobiło się trochę "mdło" a meble i zasłony "ginęły". Druga wersja to kawa z mlekiem, którą mąż ocenił: "brudny kolor". Dodałam więc czerwonego barwnika, żeby go trochę ocieplić i to już dawało dużo lepszy efekt.
Z takimi doświadczeniami udałam się ponownie do salonu z farbami, pomieszaliśmy trochę białej farby i barwników (ceglany, czerwony "ostry", żółty i ciemny brąz - prawie jak czerń) i efekt możecie zobaczyć.
Gdybym miała Wam opisać kolor, który mi wyszedł to cafe latte z sokiem malinowym:-)
Przyznaję, że w doborze koloru pomogło mi również tło ze zdjęcia Wikuni, które idealnie pasuje zarówno do zasłon jak i nieszczęsnej wykładziny.
Zasłony i lambrekin uszyłam wiosną. Będą jeszcze podwiązane ale muszę się zdecydować czy zrobić klasyczne wiązania z tkaniny zasłonowej, czy może materiałowe róże w kolorze maliny...? Zobaczymy...:-)
Początkowo planowałam lekko waniliowy kolor na ścianie ale jak pomalowałam próbkę, zrobiło się trochę "mdło" a meble i zasłony "ginęły". Druga wersja to kawa z mlekiem, którą mąż ocenił: "brudny kolor". Dodałam więc czerwonego barwnika, żeby go trochę ocieplić i to już dawało dużo lepszy efekt.
Z takimi doświadczeniami udałam się ponownie do salonu z farbami, pomieszaliśmy trochę białej farby i barwników (ceglany, czerwony "ostry", żółty i ciemny brąz - prawie jak czerń) i efekt możecie zobaczyć.
Gdybym miała Wam opisać kolor, który mi wyszedł to cafe latte z sokiem malinowym:-)
Przyznaję, że w doborze koloru pomogło mi również tło ze zdjęcia Wikuni, które idealnie pasuje zarówno do zasłon jak i nieszczęsnej wykładziny.
Zasłony i lambrekin uszyłam wiosną. Będą jeszcze podwiązane ale muszę się zdecydować czy zrobić klasyczne wiązania z tkaniny zasłonowej, czy może materiałowe róże w kolorze maliny...? Zobaczymy...:-)
poniedziałek, 10 października 2011
Wiankowo i jesiennie
Hortensje nie chciały poczekać aż się zbiorę, zerwę je i ususzę... Część z nich zbrązowiała a z tych, które jeszcze zachowały zielonkawą barwę zrobiłam wianki...
W ramach symetrii powstały dwa...
Dla porównania - biała hortensja w wazonie, to ścięta w "szczycie sezonu" i suszona w małej ilości wody. Reszta to już moje gapiostwo i spóźnialstwo...
... i ozdobne dynie przywiezione od szwagierki z Mazur...
W ramach wianków - jeszcze ten z szyszek, żołędzi i kasztanów - to już nie moje dzieło...:-)
Do kompletu dodałam tylko żołędzie do świeczników a świece powędrowały do koszyczka z orzechami przyniesionymi przez tatę z lasu...
I jeszcze jeden wianek - soute:-) Za to do kompletu z nutkowymi świecznikami...
Gdy jeżówki już przekwitną i motyle ich nie odwiedzają, pięknie prezentują się w wazonie...
Jesienne pozdrowienia
Magda
W ramach symetrii powstały dwa...
Dla porównania - biała hortensja w wazonie, to ścięta w "szczycie sezonu" i suszona w małej ilości wody. Reszta to już moje gapiostwo i spóźnialstwo...
... i ozdobne dynie przywiezione od szwagierki z Mazur...
W ramach wianków - jeszcze ten z szyszek, żołędzi i kasztanów - to już nie moje dzieło...:-)
Do kompletu dodałam tylko żołędzie do świeczników a świece powędrowały do koszyczka z orzechami przyniesionymi przez tatę z lasu...
I jeszcze jeden wianek - soute:-) Za to do kompletu z nutkowymi świecznikami...
Gdy jeżówki już przekwitną i motyle ich nie odwiedzają, pięknie prezentują się w wazonie...
Jesienne pozdrowienia
Magda
piątek, 7 października 2011
Pokój Wiktorii - odsłona I
Ci z Was, którzy mnie znają wiedzą, że jestem mamą trzech Maluszków - 2 chłopców i dziewczynki.
Wiktorka nas zaszczyciła jako ostatnia i jest Królową rodzeństwa bez dwóch zdań - za sprawą oczywiście braci, którzy kochają ją bez granic (no może za wyjątkiem sytuacji gdy gryzie ich zabawki:-))
Rozumiecie też radość z urządzania pokoiku dla niej!!!
Początkowo miały być meble Leksvik z Ikei, przemalowane na jasne barwy. Nie było to jednak do końca to, "o co mi chodziło". A chodziło mi o ... "babciny pokój" jak to ujął mój mąż - z czym całkowicie się nie zgadzam:-)
I tak korzystając z rady Ity z Jagodowego Zagajnika zaczęłam szukać wymarzonych mebelków.
Na pierwszy ogień poszła szafa - stara, poczciwa, sosnowa ślicznotka.
Założenie było takie, że meble mają być jasne bez żadnych "udziwnień".
Wybrałam więc kolor - osobiście bardzo mi przypadł do gustu (z palety Flueggera - ni to biel, ni wanilia:-))
Tak pomalowana stała jakiś rok, aż nie wytrzymałam i przetarłam jej krawędzie. Na surowe drewno, które się pokazało położyłam wosk postarzający i całość pokryłam pastą woskową.
Później pod pędzel poszła komoda (na zdjęciach jeszcze bez szyldów):
I łóżko, które najbardziej dało mi się we znaki... Mimo wielokrotnego szlifowania ciągle coś wyłaziło mi spod farby:-( Ostatecznie każdy element malowałam w inny sposób - zabezpieczając lakierem bezbarwnym na farbę + ponownie farba, malując lakierem białym i na to farba oraz tylko farba ale w trzech czy czterech warstwach - już nie pamiętam - efekt jest wszędzie taki sam - nic już nie wyłazi (póki co...).
Swoją drogą Madzik dzięki za rady!!!
Teraz schnie jeszcze półeczka ścienna a docelowo do kupienia jeszcze regał - forma podobna do szafy tylko bez płyty wypełniającej front lub całkiem bez drzwi - się zobaczy co się znajdzie:-)
Obecnie ściany są białe. Kupiłam próbkę delikatnie kremowej farby - pierwsza próba nieudana, nie podoba mi się. Myślałam też o pastelowym błękicie - bardzo delikatnym lub oliwce - jak mgiełka. Nie wiem tylko czy nie zmniejszę tym pokoju, który i tak za duży nie jest i ma "skos".
A może Wy macie jakiś pomysł - tylko nie "różowości" proszę, te pozostawiam dla miłośniczek Barbie...:-)
Aha - i wykładzina jest w ciepłym pomarańczu - nie wiem co mnie podkusiło kilka lat temu na ten kolor ale zmieniać nie będę...:-)
Pozdrowienia znad pędzla!
Magda
Wiktorka nas zaszczyciła jako ostatnia i jest Królową rodzeństwa bez dwóch zdań - za sprawą oczywiście braci, którzy kochają ją bez granic (no może za wyjątkiem sytuacji gdy gryzie ich zabawki:-))
Rozumiecie też radość z urządzania pokoiku dla niej!!!
Początkowo miały być meble Leksvik z Ikei, przemalowane na jasne barwy. Nie było to jednak do końca to, "o co mi chodziło". A chodziło mi o ... "babciny pokój" jak to ujął mój mąż - z czym całkowicie się nie zgadzam:-)
I tak korzystając z rady Ity z Jagodowego Zagajnika zaczęłam szukać wymarzonych mebelków.
Na pierwszy ogień poszła szafa - stara, poczciwa, sosnowa ślicznotka.
Założenie było takie, że meble mają być jasne bez żadnych "udziwnień".
Wybrałam więc kolor - osobiście bardzo mi przypadł do gustu (z palety Flueggera - ni to biel, ni wanilia:-))
Tak pomalowana stała jakiś rok, aż nie wytrzymałam i przetarłam jej krawędzie. Na surowe drewno, które się pokazało położyłam wosk postarzający i całość pokryłam pastą woskową.
Później pod pędzel poszła komoda (na zdjęciach jeszcze bez szyldów):
I łóżko, które najbardziej dało mi się we znaki... Mimo wielokrotnego szlifowania ciągle coś wyłaziło mi spod farby:-( Ostatecznie każdy element malowałam w inny sposób - zabezpieczając lakierem bezbarwnym na farbę + ponownie farba, malując lakierem białym i na to farba oraz tylko farba ale w trzech czy czterech warstwach - już nie pamiętam - efekt jest wszędzie taki sam - nic już nie wyłazi (póki co...).
Swoją drogą Madzik dzięki za rady!!!
Teraz schnie jeszcze półeczka ścienna a docelowo do kupienia jeszcze regał - forma podobna do szafy tylko bez płyty wypełniającej front lub całkiem bez drzwi - się zobaczy co się znajdzie:-)
Obecnie ściany są białe. Kupiłam próbkę delikatnie kremowej farby - pierwsza próba nieudana, nie podoba mi się. Myślałam też o pastelowym błękicie - bardzo delikatnym lub oliwce - jak mgiełka. Nie wiem tylko czy nie zmniejszę tym pokoju, który i tak za duży nie jest i ma "skos".
A może Wy macie jakiś pomysł - tylko nie "różowości" proszę, te pozostawiam dla miłośniczek Barbie...:-)
Aha - i wykładzina jest w ciepłym pomarańczu - nie wiem co mnie podkusiło kilka lat temu na ten kolor ale zmieniać nie będę...:-)
Pozdrowienia znad pędzla!
Magda
wtorek, 4 października 2011
Przetwory śliwkowe
Czas przetworów śliwkowych już za nami ale dopiero teraz udało mi się zrobić etykietki na słoiczki.
Uwielbiam konfiturę śliwkową z twarogiem i ciemnym pieczywem na śniadanie. Pycha!
Śliwki kupuję w ilościach hurtowych:-), przerabiam je też za jednym razem. I tak, kilka lat temu kiedy zabrakło mi garów do smażenia śliwek a nie chciałam tracić czasu wypróbowałam ich "obróbkę" w piekarniku (poza standardowym smażeniem w garach).
Chętnie podzielę się z Wami tym sposobem bo śliweczki cudnie się opiekają i marszczą:-)
Powidła śliwkowe:
Śliwki
cukier
cynamon
imbir
gałka muszkatołowa
Śliwki wydrylować, zasypać cukrem, włożyć do brytfanny i piec w 180-200 st. w piekarniku.
Na bieżąco odlewamy sok z owoców, tak aby śliwki nie dusiły się tylko opiekały. Jak zbierzemy cały sok dodajemy cynamon, imbir i gałkę muszkatołową. Śliwki muszą wyglądać na wyschnięte - skórkę mają pomarszczoną i piękny ciemny kolor (nie wspomnę o zapachu). Przechodząc do tego etapu często przekładam śliwki do garnka z grubym dnem lub patelni i dalszy proces przebiega już na kuchence a nie w piekarniku:-)
Dodaję ewentualnie cukier i przyprawy - wedle smaku:-)
Powidła, które przygotowuję od początku w garnku traktuję podobnie - czyli odcedzam na bieżąco sok i doprawiam do smaku. Smażę do momentu gdy całość jest dość gęsta.
Później konfitury do słoiczków, sok przelewam przez gazę i do buteleczek. Jeszcze tylko pasteryzacja i ...
... i smacznego!!!
A co do etykiet, to w tym roku wymyśliłam sobie taki kształt, że zanim wytnę wszystkie i okleję nimi słoiczki, to wcześniej zjem przetwory:-)
Do tegorocznego sezonu przetworowego dołączył też mąż - tyle, że na jego "wyroby" musimy kilka tygodni poczekać (to ta butelczyna za słoikami:-))
Uwielbiam konfiturę śliwkową z twarogiem i ciemnym pieczywem na śniadanie. Pycha!
Śliwki kupuję w ilościach hurtowych:-), przerabiam je też za jednym razem. I tak, kilka lat temu kiedy zabrakło mi garów do smażenia śliwek a nie chciałam tracić czasu wypróbowałam ich "obróbkę" w piekarniku (poza standardowym smażeniem w garach).
Chętnie podzielę się z Wami tym sposobem bo śliweczki cudnie się opiekają i marszczą:-)
Powidła śliwkowe:
Śliwki
cukier
cynamon
imbir
gałka muszkatołowa
Śliwki wydrylować, zasypać cukrem, włożyć do brytfanny i piec w 180-200 st. w piekarniku.
Na bieżąco odlewamy sok z owoców, tak aby śliwki nie dusiły się tylko opiekały. Jak zbierzemy cały sok dodajemy cynamon, imbir i gałkę muszkatołową. Śliwki muszą wyglądać na wyschnięte - skórkę mają pomarszczoną i piękny ciemny kolor (nie wspomnę o zapachu). Przechodząc do tego etapu często przekładam śliwki do garnka z grubym dnem lub patelni i dalszy proces przebiega już na kuchence a nie w piekarniku:-)
Dodaję ewentualnie cukier i przyprawy - wedle smaku:-)
Powidła, które przygotowuję od początku w garnku traktuję podobnie - czyli odcedzam na bieżąco sok i doprawiam do smaku. Smażę do momentu gdy całość jest dość gęsta.
Później konfitury do słoiczków, sok przelewam przez gazę i do buteleczek. Jeszcze tylko pasteryzacja i ...
... i smacznego!!!
A co do etykiet, to w tym roku wymyśliłam sobie taki kształt, że zanim wytnę wszystkie i okleję nimi słoiczki, to wcześniej zjem przetwory:-)
Do tegorocznego sezonu przetworowego dołączył też mąż - tyle, że na jego "wyroby" musimy kilka tygodni poczekać (to ta butelczyna za słoikami:-))
Subskrybuj:
Posty (Atom)